Witajcie.
Dzisiaj, jak zresztą widzicie po tytule, przychodzę z postem porównującym
studia w Wielkiej Brytanii, a studiami w Polsce. Może i na pozór wydają się tym
samym, ale jednak zauważam naprawdę sporo znaczących różnic. Także zapraszam do
czytania.
Po pierwsze, jak
może duża część z Was wie, studia w Wielkiej Brytanii są płatne. Full-time
kosztuje 9000 funtów na rok i prawdę powiedziawszy mało kogo stać żeby sobie na
to pozwolić, więc jedyną opcją pozostaje kredyt studencki, tzw. Student Loan,
który dostajemy od państwa na 4 lata studiowania i spłacamy, gdy nasze zarobki
roczne przekraczają 21 000 funtów. W Polsce z tego co mi wiadomo można dostać
również jakiś kredyt studencki, ale nie są to duże pieniądze i nie wiem czy
przypadkiem nie płaci się do niego odsetek (jeżeli nie to mnie poprawcie). Do
tego za same studiowanie, w zależności od zarobków rodziców, dostajemy jeszcze
Student Loans i Student Grants na życie. I jeżeli jest się w mojej sytuacji,
czyli na niskim zarobku to dostaje się tych pieniędzy więcej i można spokojnie
opłacić rachunki, żyć na w miarę dobrym poziomie i jeszcze balować parę razy w
tygodniu. Żyć, nie umierać jednym słowem.
Po drugie jest tu
znacznie mniej studentów niż w Polsce. Głównie za sprawą tego, że trzeba płacić
to czesne i się zadłużać. I rzadko się zdarza, że ktoś zmienia kierunek po
roku. Student Loan można dostać tylko na 4 lata, więc nie można się bawić w
próbowanie, tylko od razu znaleźć coś w czym się odnajdziemy.
Śmieszną sprawą
jest cena zakwaterowania. O dziwo, akademiki są zawsze droższe niż wynajęcie
normalnego mieszkania. Poniżej 100 funtów tygodniowo raczej nie schodzi, chyba
że daleko od kampusu, lub w bardzo złych warunkach.
Wydaje mi się, że
studenci w UK są jacyś mniej zorganizowani, dziecinni, szaleni i jak zaczynają pierwszy rok to wstępuje w nich
diabeł wcielony. Studia zawsze zaczyna się tygodniem zwanym Fresher’s, czyli
imprezy dzień w dzień, a właściwie noc w noc bez przerwy. To ile pieniędzy leci
na bilety do klubów, taksówki, jedzenie po „melanżu”, a już w szczególności na
hektolitry alkoholu, jest trochę nie do pojęcia. Na okres studiowania jednak porzuca się typowe, kulturalne posiadówki w małym gronie, a stawia jednak na kluby.
Jakoś samo studiowanie wydaje mi się mieć tutaj inny klimat. Większość bierze sobie za priorytet jednak zaliczania jak największej ilości imprez, w szczególności na pierwszym roku, kiedy oceny końcowe nie liczą się do niczego. Wystarczy zdać, więc nikt się tym nie przejmuje.
Wypisałam to co pierwsze przyszło mi na myśl. Mam nadzieję, że co nie co się z tego posta, bez ładu i składu, jednak dowiedzieliście.
Pozdrawiam, Weronika.